"człowiek współczesny
spada we wszystkich kierunkach
równocześnie
w dól w górę na boki
na kształt róży wiatrów
dawniej spadano
i wznoszono się
pionowo
obecnie
spada się
poziomo"
(Tadeusz Różewicz "Spadanie" – fragment)
Mamy dwa problemy. Pierwszy z nazywaniem rzeczy po imieniu, drugi z proszeniem innych o pomoc (co często jest konsekwencją tego pierwszego). Drugi aspekt narazie zostawię – jest złożony, to temat na osobny wpis. Skupię się dzisiaj na tym, co robimy ze swoim życiem, żeby "przypadkiem" nie zmienić go na lepsze.
Pomocne są w tym pewne porównania – do spadania lub też do gniazda z... powiem, że z odchodów, choć słyszałam w wersji bardziej dosadnej. Budujemy sobie takie gniazdo i to jest to właśnie "Różewiczowe" spadanie we wszystkich kierunkach. Kiedy spadam we wszystkich kierunkach jednocześnie nie zderzam się z niczym. Ma to dwie konsekwencje:
1.Nie zaboli mnie aż tak bardzo uderzenie.
2.Nie mam się od czego odbić.
Podobnie jest z gniazdem z ww. "materiału". Super przyjemnie to mi z nim nie jest, pachnie nie za ładnie, ale dopóki nie nazywam rzeczy po imieniu mogę sobie nawet z nim siedzieć. Ciepło mi, nikt się do mnie nie zbliża za bardzo, spokój jest...
W momencie, w którym zebrałabym się na odwagę wiedziałabym, że siedzę nie w zwykłym, niezbyt przyjemnym ciepełku a w... byle czym. Wtedy jednak musiałabym też podjąć decyzję, że ja tak żyć nie chcę, wyjść z ciepełka, obmyć się. Zrobi się zimno, nie chcę zimna...
To jest taki właśnie punkt krytyczny, którego panicznie się boimy. Uderzenie – wyjście z naszego misternie lepionego latami ciepełka. Do wszystkiego się przecież można przyzwyczaić. Czasem wolimy w tym przyzwyczajeniu przeżyć sporą część życia, zamiast zmierzyć się z konsekwencją dostrzeżenia, jaka jest prawda.
Może też i dlatego taka zatrważająca jest ta obojętność, jaką zaczynamy mieć na wszystko, co nas otacza. Spadanie w różnych kierunkach powinno nas w końcu zacząć rozrywać coraz bardziej. "Materiał budowlany" naszego gniazda powinien nam coraz bardziej śmierdzieć. Nasze "zdolności adaptacyjne" – wynik, być może, tak cenionych dzisiaj elastyczności czy odporności – to wszystko przykrywają, "łagodzą".
"Jaką siłę trzeba w sobie mieć, żeby odbić się od dna?" - pyta w swojej piosence "Zamigotał świat" Andrzej Ignatowski. A ja się się raczej dzisiaj pytam – Jaką siłę, odwagę trzeba w sobie mieć, żeby to dno zobaczyć i nazwać je po imieniu?
Nie pomaga nam także jeszcze jeden fakt – odbić się od dna nie zawsze udaje się za pierwszym razem. Czasem trzeba się poobijać, a to boli. Tego bólu się właśnie boimy. Tylko – ileż można żyć byle jak w panicznym strachu przed prawdą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz