Swingowis życiae to moja nazwa na życie kolorowe, w którym coś się dzieje. Każde życie może być kolorowe. Wszystko może być kolorowe. My kolorujemy szarą codzienność. Kolorować życie to nie to samo, co wypychać je kolrowopodobnym badziewiem. To odnajdywać sens i radość w codziennych sprawach. Kolorowe nie znaczy łatwe. Ale lepsze od pustki, ucieczki w szarość albo kolorowopodobne badziewia właśnie.

Fundacja Kasisi

Fundacja Kasisi
Zapraszam na stronę cudownej, bardzo mądrze pomyślanej fundacji, pomagającej dzieciom w afrykańskim sierocińcu. :)

środa, 8 sierpnia 2012

Nie)rozrywające spadanie


"człowiek współczesny
spada we wszystkich kierunkach
równocześnie
w dól w górę na boki
na kształt róży wiatrów

dawniej spadano
i wznoszono się
pionowo
obecnie
spada się
poziomo"
(Tadeusz Różewicz "Spadanie" – fragment)

Mamy dwa problemy. Pierwszy z nazywaniem rzeczy po imieniu, drugi z proszeniem innych o pomoc (co często jest konsekwencją tego pierwszego). Drugi aspekt narazie zostawię – jest złożony, to temat na osobny wpis. Skupię się dzisiaj na tym, co robimy ze swoim życiem, żeby "przypadkiem" nie zmienić go na lepsze.

Pomocne są w tym pewne porównania – do spadania lub też do gniazda z... powiem, że z odchodów, choć słyszałam w wersji bardziej dosadnej. Budujemy sobie takie gniazdo i to jest to właśnie "Różewiczowe" spadanie we wszystkich kierunkach. Kiedy spadam we wszystkich kierunkach jednocześnie nie zderzam się z niczym. Ma to dwie konsekwencje:
1.Nie zaboli mnie aż tak bardzo uderzenie.
2.Nie mam się od czego odbić.
Podobnie jest z gniazdem z ww. "materiału". Super przyjemnie to mi z nim nie jest, pachnie nie za ładnie, ale dopóki nie nazywam rzeczy po imieniu mogę sobie nawet z nim siedzieć. Ciepło mi, nikt się do mnie nie zbliża za bardzo, spokój jest...
W momencie, w którym zebrałabym się na odwagę wiedziałabym, że siedzę nie w zwykłym, niezbyt przyjemnym ciepełku a w... byle czym. Wtedy jednak musiałabym też podjąć decyzję, że ja tak żyć nie chcę, wyjść z ciepełka, obmyć się. Zrobi się zimno, nie chcę zimna...
To jest taki właśnie punkt krytyczny, którego panicznie się boimy. Uderzenie – wyjście z naszego misternie lepionego latami ciepełka. Do wszystkiego się przecież można przyzwyczaić. Czasem wolimy w tym przyzwyczajeniu przeżyć sporą część życia, zamiast zmierzyć się z konsekwencją dostrzeżenia, jaka jest prawda.
Może też i dlatego taka zatrważająca jest ta obojętność, jaką zaczynamy mieć na wszystko, co nas otacza. Spadanie w różnych kierunkach powinno nas w końcu zacząć rozrywać coraz bardziej. "Materiał budowlany" naszego gniazda powinien nam coraz bardziej śmierdzieć. Nasze "zdolności adaptacyjne" – wynik, być może, tak cenionych dzisiaj elastyczności czy odporności – to wszystko przykrywają, "łagodzą".
"Jaką siłę trzeba w sobie mieć, żeby odbić się od dna?" - pyta w swojej piosence "Zamigotał świat" Andrzej Ignatowski. A ja się się raczej dzisiaj pytam – Jaką siłę, odwagę trzeba w sobie mieć, żeby to dno zobaczyć i nazwać je po imieniu?
Nie pomaga nam także jeszcze jeden fakt – odbić się od dna nie zawsze udaje się za pierwszym razem. Czasem trzeba się poobijać, a to boli. Tego bólu się właśnie boimy. Tylko – ileż można żyć byle jak w panicznym strachu przed prawdą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz