Jest
we mnie, odkąd otworzę rano oczy. Jest, kiedy myję zęby, kiedy
jem śniadanie. W drodze do pracy, w pracy, kiedy wracam do domu.
Gdy oglądam film, kiedy jem kolację. Ciągle.
Zaczęło się niewinnie. Może nawet nie pamiętasz kiedy.
Zaczęło się niewinnie. Może nawet nie pamiętasz kiedy.
Mogło
też być inaczej. Tak, że dokładnie pamiętam, jak i kiedy –
podjęta decyzja, jakaś fascynacja... Tłumaczę sobie, że nic się
nie stało albo że nic się nie dzieje. Mam nad tym kontrolę.
Potem
jest trochę gorzej. Pojawia się strach. Ciągły, kłujący. Coraz
częściej jest we mnie jakaś złość...
Ale
przecież życie toczy się dalej. Ciągle wstaję, jem, pracuję.
Więc
to nic wielkiego. Nic takiego. To minie, poradzę sobie.
I
nagle któregoś dnia mam dość. Lustro parzy moje oczy. Nie mogę
spojrzeć sobie w twarz.
Wmawiam
sobie, że jest inaczej. Uprawiam gapienie się w seriale komediowe.
Godzinami.
Albo piję. Dużo i często. Wtedy jest trochę lepiej. Chyba. Może.
Albo piję. Dużo i często. Wtedy jest trochę lepiej. Chyba. Może.
Czasem
dopiero wtedy zaczyna się moja walka. Moja prywatna wojna. Próbuję
się zmienić.
Porażka za porażką.
Porażka za porażką.
Tyle
prób za mną, wszystko na nic.
TEGO
się nie da zmienić. TEGO się nie da pokonać. TEGO we mnie
nikt i nic nie może pokonać.
Nikt
nie może mnie wyciągnąć z takiego bagna.
Mojego najgorszego smrodu, w którym tkwię po uszy. Tak, że już prawie nie pamiętam, jak to było przedtem.
Mojego najgorszego smrodu, w którym tkwię po uszy. Tak, że już prawie nie pamiętam, jak to było przedtem.
Beznadziejny,
niezasługujący na miłość, bez szans na zmianę.
Gdyby
nie jeden fakt.
Sobota
wieczór. W kościele ludzie już nieco znużeni. Liturgia dzisiaj,
delikatnie mówiąc, nieco dłuższa, niż zwykle.
A potem nagle, gdzieś w środku rozbrzmiewa "Alleluja".
A potem nagle, gdzieś w środku rozbrzmiewa "Alleluja".
Ludzie
wychodzą radośni.
Chrystus zmartwychwstał.
I mamy się z czego cieszyć. To dla nas coś oznacza TU i TERAZ.
Tu i teraz,
dla każdego z nas.
Chrystus zmartwychwstał.
I mamy się z czego cieszyć. To dla nas coś oznacza TU i TERAZ.
Tu i teraz,
dla każdego z nas.
Oznacza,
że każdy z nas
w
tym swoim bagnie,
w
tym swoim prywatnym największym smrodzie,
nie
jest beznadziejny, bez szans,
ale
że jest kochany przez Boga.
I nie ma takiego bagna, takiego gnoju, którego Jezu nie może pokonać.
Nie ma.
I nie ma takiego bagna, takiego gnoju, którego Jezu nie może pokonać.
Nie ma.
Tylko
to On to pokona, nie my sami.
Chrystus
zmartwychwstał, alleluja!