Swingowis życiae to moja nazwa na życie kolorowe, w którym coś się dzieje. Każde życie może być kolorowe. Wszystko może być kolorowe. My kolorujemy szarą codzienność. Kolorować życie to nie to samo, co wypychać je kolrowopodobnym badziewiem. To odnajdywać sens i radość w codziennych sprawach. Kolorowe nie znaczy łatwe. Ale lepsze od pustki, ucieczki w szarość albo kolorowopodobne badziewia właśnie.

Fundacja Kasisi

Fundacja Kasisi
Zapraszam na stronę cudownej, bardzo mądrze pomyślanej fundacji, pomagającej dzieciom w afrykańskim sierocińcu. :)

poniedziałek, 3 października 2016

Protestuję.

Dawno nic, ale dzisiaj jakoś muszę.
Postaram się krótko i w temacie.

Pogląd na aborcje od lat mam jasny. Napiszę krótko, ale bardzo prosze nie wyłączać okienka po tym akapicie, bo dzisiaj nie tylko i nie tak do końca o tym. (Niemalże?) każdy człwoiek, przy ataku na dziecko, powiedzmy trzydniowe, stanie w jego obronie lub też będzie opowiadał się, za karą dla jego oprawcy.
Niezaleznie od tego, czy dziecko to jest zdrowe, chore, poczęte poprzez gwałt czy pęknięcie gumy.
Nie rozumiem więc, dlaczego temu samemu dziecku można pourywać ręce i nogi tylko dlatego, że ma jakies osiem, siedem miesięcy mniej.

To tyle w temacie aborcji. Co nie oznacza, że nie wysłucham drugiej strony. Mam jednak wrażenie, że wiele argumentów dwóch stron już się niejako "wytarło", że powtarzamy je w kółko i trzeba nam czegoś więcej niż "morderstwo to morderstwo" czy "moja macica" czy "a zgwałcona dzieczynka" albo "a co winne dziecko?" by się przekonać (ba, przekonać, by się wzajemnie WYSŁUCHAĆ bez straty czasu).

Napiszę i dodam tez jedno zdanie, żeby była jasność dla dwóch stron. Nie przepadam za Prawem i Sprawiedliwością.

A teraz do rzeczy. Dwie rzeczy w dniu dzsiejszym wytrąciły mnie z równowagi.
Wkurw i niewiedza.
Wypowiadamy się na temat, którego treścią sa decyzje o tym, czy tysiące małych Jasiów i Małgoś będzie żyło.
Ciekawa jestem bardzo ile osób, które dzisiaj wyszły na ulice przeczytało ustawę, przeciwko której protestują. Ile osób ją zrozumiało. A ile osób wyszło, bo Ziuta powiedziała, że nie będzie można robić badań prenatalnych, bo nam zabronią?
Jak można prostestować w sprawie, której się nie poznało? Na podstawie wypowiedzi innych?
Wychodze na ulicę, bo usłyszałem plotkę?

Druga sprawa. Prostestuję i koniec bo chory kraj, bo średniowiecze itp.
A często, mam wrażenie - prostestuję, bo się wkurzyłem. Muszę więc dać jak najszybciej upust emocjom. I tutaj robi się niebezpiecznie. Prostest to oczywiście forma wyrażenia swojego zdania, jednak tutaj coraz mniej miejsca zostaje nam na merytoryczną rozmowę. Nie ma argumentów, są krzyki, krótkie hasła.
Zdaję sobie sprawę, że w tej sprawie nie ma miejsca na kompromisy. Każda strona będzie zawsze niezadowolona. Ale czy to musi oznaczać zażartą walkę z ludźmi, z którymi żyjemy na co dzień?
Każdy z nas przeciez dobrze wie, że miliony ludzi po obu stronach nie zmienią zdania z dnia na dzień. To co? Mamy chwycić za miecze i stawać na ubitej ziemi?

Podoba mi się, ze biały protest polega na modlitwie.
Nie jestem tylko pewna, czy przekaz nazwy nie jest zbyt ostry ("wy nam czarny, to my wam biały").
Może warto pokazać jednak trochę więcej? Coś w stylu "nie zgadzam się, ale szanuję Ciebie"?
Nie wiem.

Wiem jedno. Protestuję. Przeciwko obrażaniu drugiego człowieka, braku dyskusji i braku wiedzy na temat, na który sie wypowiadamy.


PS: Polecam również tekst Wojtka Teistera. Lubię go, bo kopie trochę głębiej, niż przeciętny facebooczkowy komentator. http://gosc.pl/doc/3070122.Odklamac-projekt-ustawy-antyaborcyjnej

środa, 19 marca 2014

Wstał i zrobił.

Wyglądało to, mniej więcej, tak:
Wokół Ciebie cały, piękny świat. Żyjesz snując swoje plany, marzenia. Na ich spełnienie czekałeś wiele lat, ale teraz, nareszcie, niedługo masz je zrealizować.
Będziesz mieć dom, pracę i wreszcie
nareszcie
będziecie razem
Ona jest twoim największym skarbem.
Wiedziałeś to od zawsze, odkąd tylko przyszła na świat byliście siebie przeznaczeni. Nie było i nie będzie innej w twoim życiu – jesteś tego pewien. Kochasz ją całym sercem. Jest wspaniała – mądra, wrażliwa, do tego piękna. Nie pragniesz niczego więcej jak tylko z nią zamieszkać.
W zasadzie wszystko jest już niemal dopięte na ostatni guzik. Wasi rodzice już dawno się porozumieli – ba, jesteście już po Ślubie! Pozostaje już tylko zamieszkać razem i wieść skromne, spokojne, ale bardzo szczęśliwe życie.
Niczego nie pragniesz bardziej. Nie masz wielkich wymagań.
To wystarczy.

Musila wyjechać, pomóc swojej krewnej, ale wróci za parę miesięcy i wtedy już codziennie będziesz się budził u jej boku.
Odliczasz dni do jej powrotu. Na samą myśl się uśmiechasz. Już niedługo.

Wreszcie wraca. I wtedy przeżywasz jedną z najgorszych chwil w swoim życiu.
Jest w ciąży.
Ta, którą kochasz całym sercem, dla której oddałbyś wszystko będzie miała dziecko.
Nie śpisz po nocach,
nie możesz jeść,
martwisz się o nią.
Zabiją ją. Tutaj nikt się nie cacka z takimi, które wracają z brzuchem zanim zamieszkały z mężem.
Wezmą kamienie i będą w nią rzucać aż umrze.
Musisz ją ocalić – nie możesz myśleć o niczym innym.
Jak mam ją ocalić? Jak?
Długo, podczas bezsennych nocy opracowujesz plan.
Ona mówi, że to dziecko jest z Ducha Świętego.
Totalny kosmos.
A Ty jej wierzysz.
Nie, to nie jest ślepa miłość i wynikająca z niej naiwność.
To Głos w Twoim sercu mówi Ci, że to prawda. Ten Głos słyszysz tak wyraźnie tylko dlatego, że codziennie wytrwale go nasłuchujesz. Chcesz GO słuchać.
W końcu postanawiasz ją oddalić, ale w tajemnicy.
Nic się nie zmieniło – to nadal jest Twoja Jedyna.
Zrezygnujesz ze swoich marzeń, nie będziesz z Nią. Za to masz pewność, że będzie bezpieczna, bo Bóg ma wobec niej plan. Nie wiesz, czy Ty jesteś godny czegoś tak wspaniałego, więc usuniesz się w cień.

Wszystko masz już postanowione. Wtedy zasypiasz.
Przychodzi Anioł i mówi, żebyś nie bał się zabrać Ukochanej do siebie.
Godzinami opracowywałeś plan, a kiedy postanowiłeś, jak będzie najlepiej, On przychodzi i mówi Ci, że masz zrobić zupełnie inaczej.
Mało tego – nie przychodzi z oślepiającym światłem, gromami, błyskawicami i innymi cudami.
On Ci się śni.
A Ty rano wstajesz i robisz dokładnie tak, jak Ci polecił.
Dokładnie tak.

Nigdy nie przestanę podziwiać tego człowieka.
Święty Józef to mistrz wytrwałości i modlitwy. Jak bardzo trzeba być zakochanym w Bogu, aby codziennie tak silnie, tak uważnie wsłuchiwać się z Jego głos.
Do szaleństwa.
Szaleństwa, w którym potrafił odłożyć na bok wszystkie swoje plany i marzenia i po prostu wstać i zrobić tak, jak mu się przyśniło (a dzięki codziennej modlitwie mieć w sobie tyle wrażliwości by wiedzieć, że to nie był zwykły sen).
„Zbudziwszy się ze snu uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański”.
Wstał i zrobił. Nie leżał i nie użalał się nad swoimi pragnieniami. Wiedział, że jest Ktoś, kto wie lepiej od niego.
Pokochał, zaufał, a więc wstał i zrobił tak, jak chciał Bóg.
Niesamowicie zakochany Człowiek.





http://adonai.pl/modlitwy/?id=13

środa, 5 lutego 2014

sens, cel, luz, blues i regres

Sens i cel.
Na tym wszystko się opera.
W naszych działaniach szukamy sensu, celu. Gdy go znajdziemy - już wiele wygraliśmy.

A ja mam kryzys i regres.
Chwilowo moje pisadełka mi się nie podobają (to dzisiejsze na pewno do takich należeć będzie) - nie widzę w nich takiego sensu jak kiedyś (czy też nie potrafię ich takimi zrobić teraz). Do tego mam regres (mniejszy zasób słów niż za czasów "intensywnej edukacji" - tak w skrócie).
Muszę się rozpisać. Toteż i taki wpis o niczym popełniony zostać musi. (Wybaczcie.)
Regres może i minie bo ostatnio więcej czytam. Sensu szukać trzeba.
No i na całe szczęście
jest potrzeba.
A i nawet czas się znalazł.
Do tego otrzymałam od moich przyjaciół cudowny prezent urodzinowy w formie "zestawu małego pisarza" (zażyczyłam sobie na każda okazję dostać długopis - efekt: masa długopisów, materiały papiernicze i poradnik "Jak pisać" :))))
Tak więc nic tylko pisać.
Rozkręcę się, mam nadzieję, rozkręcę.
Z moich obiecanek cacanek z ostatniego wpisu niewiele wyszło. Trochę jednak czasu na kryzys też trzeba było sobie dać. :)

Nie wiem jak pisać, by nie stać się narzekadełkiem. To jedna z tych rzeczy, która mi teraz w pisaniu przeszkadza. Czasem to pisanie po protu nic nie zmienia - i to boli. Nie da się jednak o pewnych rzeczach milczeć.

Milczeć nie potrafię od kilku dni zwłaszcza na jeden temat. W Afryce giną ludzie. jedni drugich grabią, mordują, gwałcą. Wojna, to rzecz okrutna ale to nawet nie jest na zasadach wojny. Tam mordowani się bezbronni ludzie. Wciąż mam obrazy z "Shooting dogs" czy "Hotelu Rwanda" (dla mnie dwa bardzo podobne filmy - polecam którykolwiek). Opowiadają o tym jak 20 lat temu w Afryce zginęły setki tysięcy ludzi (szacuje się że od 800 tys. do ponad miliona). Jedni drugich wymordowali.
SETKI TYSIĘCY... ONZ nie zainterweniowało by temu zapobiec.
Dlatego krew mi się mrozi w żyłach, gdy słyszę o takich wydarzeniach jak w RCA. Plan dla Polskich misjonarzy, którzy tam przebywają? Ewakuacja. Oto jest pomysł MSZ na rozwiązanie sytuacji. Zostawcie ludzi (niech ich wymordują?) a wy uciekajcie. Dobra rada cioci Stasi.
Nie potrafię tego pojąć, że gdy umierają bezbronni ludzie "nie możemy temu zapobiec". (Oczywiście możemy wysyłać tabuny żołnierzy na wojny).

Wiele, wiele, wiele (a przynajmniej taką mam nadzieję) uczę się w pracy (pracuję jako nauczyciel wspomagający i wychowawca w gimnazjum). Problem w tym, że nie mogę o tym zbyt wiele publicznie pisać. jedno jest pewne - po dzieciach strasznie widać czy rodzice poświęcają im czas i uwagę. Bardzo.

Dzisiaj to są moje luźne, prywatne myśli. Muszę się rozkręcić, rozpisać ten blog.

Zaczęłam czytać Pismo Święte według jakiejś, podobno sensownej, kolejności. Na przykład chronologicznie najpierw powinno się czytać II Księgę Machabejską, a potem I (czy jakoś tak...). Znacie jakieś takie plany czytania Pisma Świętego?

A może jakieś pomysły na "blogowy kryzys"?

Luz, blues i niepoukładane zdania (i tak wygląda to lepiej niż pierwotna wersja w zeszyciku). "Porządek i metoda" to dzisiaj nie mój sposób na wpis.

Dobrego dnia/wieczoru Wszystkim. :)

niedziela, 27 października 2013

Luźne myśli i święci na facebooku

Najpierw luźne myśli. Najwyższy na nie czas bo w życiu nic nie napiszę. (to za krótkie, nie na temat, nie chce mi się, bla bla bla...)
Zmieniłam się. Odkryłam to w tym tygodniu.
Musze przyznać, ze niezależnie od tego, że nie są to tylko zmiany dodatnie - ta myśl mnie pociesza. Zawsze najgorsze dla mnie było dojście do wniosku, że "nic się nie zmienia". Oczywiście mam nadzieję, ze zmiany te jednak ogólnie, w bilansie, są na lepsze. Inaczej guzik warte takie pocieszenie.

Zdobyłam wczoraj na Targach Książki w Krakowie:
- autobiografię Chaplina (jedna z moich ukochanych książek)
- podpis Cejra* na książce dla taty
- utrwalenie powracającej starej miłości... do książek.

Znowu nastał czas... mylenia się mojego co do czasu, jaki mam na zegarku... ze względu na zmianę czasu, której nie uznaję (na moim zegarku pozostaje jedyny właściwy - letni).

...Jednak dzisiaj nie mam zamiaru narzekać. Uśmiecham się nawet do jesieni. To bardzo dużo.
Uczę się, że uśmiech to ważna sprawa. Do drugiego człowieka, do życia. I do siebie. Do siebie, tak. Ważna to sprawa.

Wciąż niestety rysuję siebie z dużą głową.** Może kiedyś będzie inaczej. :)

A teraz o Świętych na facebooku.
Jak już dzisiaj oznajmiłam wszem i wobec (czyli na statusie) bardzo mnie cieszy to, ze mam tylu znajomych, którzy "masowo" zmieniają swoje zdjęcia profilowe. " Na facebooku trwa akcja:
Wszystkich Świętych, nie Halloween!. Zmień zdjęcie profilowe na FB na wizerunek swego świętego patrona, zamiast obchodzić Halloween" (celowo zamieszczam cała nazwę). Pokazujemy światu, że warto świętować życie, nie śmierć.
O tym, że obchodzenie Haloween nie jest nikomu do szczęścia potrzebne, a wręcz niebezpieczne, można by pisać dużo. Jest na ten temat sporo stron informujących o źródłach tego "święta". Oczywiście zwolennicy (czy też "wszystkojednicy") mogą kontrargumentować, że "to tylko zabawa". Ktos mógłby powiedzieć, że wywoływanie duchów, to też tylko zabawa, a jednak ostrzega się (i słusznie!) przed nimi dzieci. Dlaczego z innymi mrocznymi "zabawami" miałoby być inaczej? Tak łatwo mówi się o tym, że trzeba być obiektywnym, a jednocześnie nie bierze się argumentów drugiej strony pod uwagę.
Ja w każdym razie się cieszę, z tej formy pokazania, że mamy coś lepszego, niż Halloween. Zawsze mi szkoda "niewykorzystania" uroczystości Wszystkich Świętych. Przecież to dzień, w którym przypominamy sobie o tych, którzy osiągnęli nasz wspólny (niezależnie od różnic między nami, naszych poglądów na pewne sprawy) CEL - Życie Wieczne. Mało tego - tak bardziej przyziemnie - to dzień, kiedy wszyscy mamy imieniny. ;D To też dzień, kiedy przypominamy sobie, na jak różne sposoby można być dobrym, a więc o tym, że każdy z nas jest wyjątkowy. :) Nie powinniśmy tego mylić z "Dniem Zadumy", zniczami i spadającymi w zwolnionym tempie liśćmi w tle, a cieszyć się, cieszyć się i jeszcze raz cieszyć się, że jest coś więcej niż piach, robaki i zielony kolor skóry pokryty wyschnięta krwią.
Zapraszam Was do przyłączenia się do akcji. :)

Magdalena - jak Maria Magdalena
Marta - (jeszcze nie wiem od której Marty, musze poczytac o nich, pewnie każda była ciekawa :D)
Maria - od Maryi, tak!
Bakhita (czwarte, nieoficjalne)
Budny :)

*Wojciech Cejrowski - ja tak sobie skracam, szybciej się mówi
** według Nory Rozdriguez dzieci, które rysują siebie na rysunkach z dużą głową, przejmują się (pewnie chodzi o to, ze nadmiernie) opinią innych.



poniedziałek, 29 lipca 2013

Rio Na Śląsku

Uwaga, poniższy wpis zawiera wiele informacji "banalnych", oklepanych, słyszanych często być może przez Ciebie wielokrotnie.
"Banały" te jednak maja to do siebie, że czasem któryś zupełnie nagle i niepodziewanie może przeszyć serce.
Ot tak – na wylot.

Ta impreza to świetny pomysł. Jeżeli ie możesz być tam, wykorzystaj epokę internetu i przeżyjmy to w łączności z papieżemgdziesbliżej – w większej grupie, RAZEM. Wspólna modlitwa, słuchanie papieża, zabawa. Wspólnota – to słowo klucz tego typu imprez.

Oczywiście żeby w pełno zrozumieć sens takich spotkań, trzeba w czymś takim uczestniczyć. Ci, którym się to nie udało, maja przed sobą wiele okazji, a być może najbardziej zachęcającą za trzy lata w Krakowie. :)
Dlatego tez nie chcę robić tutaj (poza paroma zdjęciami) dokładnej relacji z "Rio na Śląsku". Chcę natomiast napisać o tym, co moim zdaniem najmocniej wybrzmiało podczas tych dwóch* dni. W myśl zasady: możesz powtarzać coś tysiąc razy, teoretycznie wszyscy (albo bardzo wiele osób) o tym wiedzą, ale pewnego razu do kogoś zupełnie nagle to dociera.

Przede wszystkim na "Rio na Śląsku" bardzo mocno został podkreślony temat głoszenia Ewangelii, a dokładniej sposoby Jej głoszenia. Bardzo się ciesze, z tego przypomnienia, że Słowo Boże głosi się przede wszystkim swoim przykładem, swoimi czynami.
Banał, nieprawdaż?
No więc... niekoniecznie.
Dosyć łatwo można wpaść w "chrześcijaństwo mówione". Takie, w którym chętnie podejmujemy dyskusję, zastanawiamy się jak przekazać Prawdę innym ludziom, bronimy naszych wartości. Wszystko to jest bardzo potrzebne z jednym tylko zastrzeżeniem. Jest DRUGO- a nie PIERWSZOrzędne. Najpierw jest nasza modlitwa i przykład. A o tym często można zapomnieć. Bo pewnie, że się modlimy, pewnie, że staramy się dobrze żyć, tylko tak jakoś trzy razy więcej gadamy niż robimy...

Druga sprawa to radość. Radość z bycie Chrześcijaninem. Rzecz wcale nie taka prosta, bo łatwo ją pomylić z euforią, z tym, że akurat jest fajnie, że piknie grają, słońce świeci i banan na twarzy.

A chodzi tu o inna radość. Taką, która rodzi się z wiary w to, że mój Bóg jest potężny i mnie kocha. A ze mnie jest maksymalna(!) szczęściara/szczęściarz, że o tym wiem. Wtedy to, czy jest fajnie, mniej fajnie, czy w ogóle do bani schodzi na drugi plan. Zmienia się perspektywa. (Tu by można pisać a pisać, więc może innym razem).

Potrzecie konkretne pytanie: jaka jest MOJA misja, moje zadanie? W końcu przezywaliśmy Światowe Dni MŁODZIEŻY. To jednak może być pytanie jeszcze bardziej konkretne dla ludzi w każdym wieku: Jak ja, tu i teraz, mam wypełnić wolę Boga?

Mi "Rio na Śląsku" sprawiło niezły reset mózgu, jakiego i Wam, w Waszym życiu duchowym życzę.
A żeby pokazać coś niecoś jak to wyglądało (świetna organizacja, samo miejsce tez idealne) – kilka zdjęć. :)

Zorba przed sceną :)

Przygotowanie do Mszy Św. - sobota.

Obraz wykonany przez uczestników zapisanych do sekcji plastycznej. :)

Niedzielna Msza Św. prowadzona przez arcybiskupa Wiktora Skworca.

Jak widać Sióstr na Rio na Śląsku nie brakowało. :))

Mecz Polska - "Brazylia". Wygrała Brazylia. ;)

Padłam. :) 

sobota, 20 lipca 2013

Częstsze wpisy mejbi bejbi czyli wyjaśnienie życia

Miały być częstsze, krótsze wpisy. Autorka jednak "poświęciła się" tak bardzo rozważaniom okołożyciowym, jękom i stękom, że najzwyczajniej w świecie załapała doła, a ponadto stwierdziła, że teraz na wiele tematów wypowiadać się nie może. Powolutku jednak idziemy ku "out of the dark" (taką Autorka ma nadzieję) i wpisy z małym opóźnieniem się zaczną pojawiać.
Dzięki wszystkim co polubili stronkę, zapraszajcie więcej jeśli tylko macie ochotę. na razie eksperyment "nie wypala", ale życie jest różne i dziwne więc może być różniście.

czwartek, 30 maja 2013

Marzy mi się...

Ciągle mi się marzy, takie miejsce w przestrzeni internetowej, gdzie można sobie podyskutować. Szczytem tego marzenia, rzecz jasna, byłoby to, że mogłabym takowe miejsce stworzyć (na przykład byłoby tutaj).

Jest oczywiście kilka przeszkód, jak to bywa z marzeniami, które nie od razu stają się rzeczywistością.
Po pierwsze, nie umiem ostatnio dobrze wykorzystać czasu, co wiąże się z tym, że blog powoli zaczyna pokrywać się pajęczyną, więc też brakuje tematu do rozmów.
Z tym można sobie poradzić.

Po drugie - zasięg. Kameralnie tutaj mamy. Znam wprawdzie strony, na których mogę pogadać, tyle że niekoniecznie zawsze na tematy, które mnie interesują. 
Czy z tym można sobie poradzić, zobaczymy. To nie ode mnie już zależy, czy moje przemyślenia dadzą radę pobudzić Was do rozmowy (choć już czasem radę dawały, z tym że prywatnie, z czego się baaardzo cieszę) i jest to pewnie największe wyzwanie - ale o tym dalej.

A więc po trzecie wreszcie powód, dla którego ciężko mi znaleźć takie miejsce także i na stronach odwiedzanym przez większa liczbę osób: my już nie pamiętamy, co to jest dyskusja.
Sporo mamy stron internetowych, gdzie można popisać i pokomentować. Wszystko fajnie, tylko po pewnym czasie zaczyna się tam kłótnia i mądralowanie.
A mi się marzy dyskusja. Taka prawdziwa.
Dyskusja to coś, co buduje, nie niszczy.
Trzęsie mnie, gdy ktoś myli ja z kłótnią. Krew mnie zalewa. (słynny już mój prywatny przykład, kiedy zawzięcie dyskutuję z moją przyjaciółką a ktoś podchodzi do nas i z zatroskaną miną przerywa nam mówiąc "dziewczyny, nie kłóćcie się...").
Dyskusja jest nam potrzebna. Jest szalenie ważna. Nikt z nas nie jest Alfą i Omegą, nie posiada mądrości życiowej przebijającej dorobek ludzkości w takim stopniu, by nie dowiedzieć się czasem czegoś nowego. Żyjemy z innymi ludźmi i każdy z nas przeżył coś innego i W INNY SPOSÓB. Warto wymieniać się doświadczeniami. Tym JEST dyskusja. Wymianą poglądów, argumentów, doświadczeń. Często jest to wymiana zawierająca krytykę, a jakże. Jednak zawsze taką, która zakłada dobro drugiej strony. Taka wymiana, która poszerza horyzonty.
To, czym jest dyskusja. Warto jednak też powiedzieć, czym ona nie jest. Dyskusja to nie:
-kłótnia, okazja do "zbesztania" drugiej osoby, która ma inne poglądy, to również nie wyciąganie z rękawa bezpośrednich ataków na drugą osobę wtedy, gdy brakuje argumentów na poziomie nie dotykającym indywidualnie drugiego dyskutującego.
- nie jest też obraźliwym odnoszeniem się do tego, co dla kogoś jest ważne (bo krytyka to zupełnie inna bajka),
- przekonywanie na siłę do mojego i tylko mojego punktu widzenia, to również nie manipulacja (o tym za chwilkę, bo będzie gwiazdeczka i drobny druczek do słynnego "warto rozmawiać" - które to, samo powiedzenie, bardzo lubię).
- i takie moje prywatne, blogowe/w przestrzeni komputerowo-komentarzowej zdanie, nie musi być podzielane: to otwartość na inne osoby komentujące. Jakoś mnie irytuje dyskusja komentujący-autor artykułu z pomijaniem osób, które próbują włączyć się w temat. Strasznie to destrukcyjnie działa na rozwój dyskusji (po prostu nie wykorzystane zostają inne spojrzenia).

I jeszcze obiecana gwiazdka do "warto rozmawiać". Jak zwykle przepraszam, ale przychodzą mi do głowy zawsze te najbardziej wyraziste, ale i skrajne przykłady. Rozmawiać warto, rozwijać się warto, słuchać innych poglądów warto. Ale nie zawsze. Warunek: to Cię buduje, nie niszczy. Sorry, ale nie poślesz 15 latka (50 latka zresztą też) na spotkanie sekty, żeby sobie posłuchał "innych poglądów", bo "warto rozmawiać". Nie zawsze warto. Bo pamiętać o swoich zasadach i, do jasnej ciasnej, wiedzieć w co się wierzy, w sumieniu i sercu, też warto. A dzisiaj często to jest podważane. "Wszystkiego trzeba spróbować".
A właśnie, że nie wszystkiego.
Jednak, jak wspomniałam, to jest "gwiazdka do". Potrzebny komentarz, ale jednak mówiący o tym, czym dyskusja nie jest (a nie jest zapominaniem o tym, w co naprawdę się wierzy, strachem, że muszę zobaczyć wszystko, spróbować wszystkiego, bo jeszcze coś przegapię).

A z całkiem innej paczki, dokładnie w tym temacie: brakuje mi was. Bliższych i dalszych znajomych. Tych, których znam od lat i tych, których na oczy nie widziałam, ale zdarzyło nam się sensownie pogadać. Tych z bloków obok i tych z rożnych części Polski. Brakuje mi rozmów. Wielu różnych, ale zawsze z szacunkiem, rozmów.
A ponieważ znowu wpadłam w stan "poszukiwań życia" i jest wiosna (nie zima :)) to popróbuję sobie znowu coś tutaj ruszyć.
Robię, a raczej mam nadzieję, że ROBIMY eksperyment. :-)

Na początek pozmieniamy charakter bloga. Częstsze wpisy, na różne tematy. Zaproszenie innych osób do przyłączenia się.
Tylko, że tutaj nic nie uda się bez was. Na razie to mi się marzy dyskusja, to mi się tęskni.
Mam jednak nadzieję, że nie jestem w tym sama.
Że nie tylko mnie boli pochłaniające nas, szeroko rozumiane "ŻYCIE", w którym to nie mamy już czasu na wymianę poglądów, na rozmowę.
Nic się nie uda, jak nie będzie się chciało wam gadać. ;D
Niewiele się też będzie dało zdziałać, jak nie pozapraszamy do dyskusji innych ludzi. Bo im nas więcej tym bogatsze dyskusje a raczej: szansa na rozpoczęcie i utrzymanie się dyskusyjnego charakteru komentarzy pod wpisem.
Dlatego ja zaczynam "robić swoje", a was proszę o pomoc, jeżeli tylko macie ochotę na projekt "Marzy mi się dyskusja". I tak:
- powstanie fejsbukowa (a jakże) strona o blogu, pozapraszajcie luda i poproście o zapraszanie luda i żeby luda zaprosił luda itd. :)
- częstsze wpisy (myślałam o różnych tematach, krótki wpisikach, ale to na razie chyba temat na osobnego bloga, a nie chcesz też stracić tego, co jest moje). A pewnie: nadal będzie dużo o Jezusie, o pedagogice, o różnych przemyśleniach mych. Wszak autorka się nie zmienia. Nie wierzę jednak, że nie macie w tych tematach (albo w innych, tak przy okazji) nic ciekawego do powiedzenia.

- bardzo bym też chciała nie być tutaj mądrującą się "autorką-świętą krową" - ja tez chcę się czegoś nauczyć, też chcę się "poszerzyć" (to akurat to ja prawie zawsze :D), więc wszelkie uwagi (zgodne rzecz jasna z zasadami krytyki i dyskusji pod adresem bloga) mile widziane.

Marzy mi się i mam już tego dość. Marzenia trzeba spróbować zrealizować. Zaczynam eksperyment. Czy się powiedzie? Zależy w dużej mierze od tego, czy to nie jest tylko moje marzenie.
Zależy od Was.